Piątek, 29 marca
Imieniny: Helmuta, Wiktoryny
Czytających: 4207
Zalogowanych: 3
Niezalogowany
Rejestracja | Zaloguj

USA/Jelenia Góra: Jeleniogórzanin podbija na rowerze Ameryki (4)

Poniedziałek, 10 czerwca 2013, 6:07
Aktualizacja: Wtorek, 11 czerwca 2013, 7:22
Autor: Damian Drobyk
USA/Jelenia Góra: Jeleniogórzanin podbija na rowerze Ameryki (4)
Fot. Archiwum Damiana Drobyka
– Pozdrowienia z Utah, szesnastego stanu USA, który do tej pory udało mi się odwiedzić. Na liczniku jest już ponad 6000 km, a wyprawa ruszyła przecież niecałe dwa miesiące temu – napisał do nas jeleniogórzanin Damian Drobyk, który postanowił przemierzyć rowerem obie Ameryki. Ze swojej wyprawy przysyła nam relacje. Dziś kolejna.

- W Colorado zdobyłem już kilkanaście wysokich przełęczy oraz najwyższą Highway USA - drogę na górę Pikes Peak o wysokości 4300 m.npm. Aby trochę odpocząć od męczących podjazdów na kilka dni wjechałem do Utah żeby zobaczyć jeden z najpiękniejszych parków narodowych w stanach - Arches Nat. Park. Wielkie czerwone ściany, okna i łuki skalne to największe atrakcje tego parku.
Najbliższe dni będą bardzo pracowite. Poza wysokimi przełęczami czeka na mnie najwyższa droga całej Ameryki Północnej - Mount Evans oraz najwyższy szczyt Colorado jak i Gór Skalistych - Mount Elbert – relacjonował Damian Drobyk .

A oto kolejny fragment dziennika z wyprawy:

27-28.05.2013 Odpoczynku ciąg dalszy...
Wczorajszy wjazd na Pikes Peak na tyle mnie zmęczył, że rano nie miałem ani ochoty, ani siły zwlec się z łóżka. Do odpoczynku skłania także fakt, że dzisiejszy dzień to dla Amerykanów święto Memorial Day. Mając taką świetną bazę w górach lepiej odpoczywać przed maratonem przełęczy. Swoją drogą pobyt przez kilka dni na wysokości 2600 m to świetna aklimatyzacja zwłaszcza, że jeden z tych dni poświęcony być na wjazd na Pikes Peak.

29.05.2013 - 123km - Woodland Park - Johnson Village
Po pięciu dniach spędzonych u Jacka i jego rodziny przyszła pora na kolejny etap podróży. Rano śniadanie, potem wspólne zdjęcia, pożegnanie i dalej w trasę. Zaplanowałem dojechać do miasta Buena Vista około 120km dalej po drodze zdobywając trzy wysokie przełęcze. Plan się udał, mimo że przez cały dzień mocno wiało z przodu skutecznie spowalniając jazdę. Ute Pass, Wilkerson Pass oraz Trout Creek Pass zdobyte. Oczywiście ta ostatnia była najtrudniejsza, końcowe dwa kilometry o nachyleniu 8-10%. Między przełęczami było bardzo płasko a przez cały dzień utrzymywałem się między 2400 a 2800m.npm. W Lake George, zaraz za Ute Pass, przy drodze natrafiłem na zabytkowy domek z XIX wieku, otwarty i udostępniony do zwiedzania. Prawdziwa podróż w czasie.

30.05.2013 - 108km - Johnson Village - Salida
Dzień pełen przygód i takie lubię. W nocy wiało dość mocno ale wyspać się udało. Poranek nawet niezbyt chłodny, po 6:00 aż 8st.C na wysokości 2400 m. Szybko zabrałem się do roboty. Czekała na mnie przełęcz Cottonwood Pass o wysokości prawie 3700 m.npm, do której miałem 40km. W mieście Buena Vista zakupy w markecie i atak w górę. Silny wiatr przeszkadzał jak tylko mógł od samego początku podjazdu aż do przełęczy. Zamiast swoje 8-14km/h pod górę, jechałem nawet 4-5km/h do tego odpoczywając co jakiś czas. Podczas jednego z postojów wiatr powiał tak mocno, że przewróciłem się razem z rowerem. Na szczęście nic się nie stało. Do przełęczy dojechałem po 13:00 a powinienem co najmniej 2h wcześniej.
Na Cottonwood Pass warunki prawie zimowe. Kilka stopni, silny wiatr i biało dookoła. Zrobiłem kilka ekspresowych fotek i zacząłem zjazd. Przydały się zimowe rękawice :) Poniżej przełęczy na zakręcie 180 stopni chciałem sobie zrobić zdjęcie. Ledwo postawiłem rower na nóżce, a wiatr w jednej chwili położył go na ziemi. Wszystko wysypało mi się z torby na kierownicy.
Do Buena Vista zjechałem po godzinie. Ponowne zakupy i już z wiatrem z tyłu - na południe w stronę miasta Salida. Kilka kilometrów przed nim zatrzymał się facet, właściciel sklepu rowerowego w miasteczku oferując mi podwiezienie i serwis roweru. Nie wiem, dlaczego na podwiezienie się zgodziłem chociaż do miasta było już naprawdę blisko. Serwisu nie potrzebowałem, mimo że rower ma już ponad 5100 przejechanych kilometrów. Wszystko z nim ok, a najbliższą wymianę napędu i innych części planuję dopiero w Denver. Zwiedziłem sklep, zrobiłem zdjęcie z właścicielem i po kilku dniach przerwy zasiadłem przy kawie i WiFi w FF :) Nie minęło kilka minut, a zagadnęła mnie kobieta oferując posiłek. Nie miałem ochoty na nic fastfoodowego, więc grzecznie podziękowałem. Kolejne kilka minut potem facet imieniem Courtney zaproponował mi prysznic i nocleg. Oczywiście zgodziłem się od razu, bo to nie trafia się zbyt często. A w miasteczku Salida w Colorado mieszkają chyba najmilsi ludzie w całym USA.

31.05.2013 - 143km - Salida - Saguache
143 kilometry w górach i zdobyte dwie wysokie przełęcze. Świetny wynik i nawet nie jestem bardzo zmęczony po prawie dziesięciu godzinach na siodełku i ponad 2050 metrach przewyższenia. Rano Courtney przygotował mi śniadanie oraz kawę. Pożegnałem sympatycznego pana oraz jego trzy Golden Retievery chwilę po ósmej. Kierunek Monarch Pass, potem zjazd z powrotem i atak na niższą i łatwiejszą Poncha Pass. Wiatr dziś znów rządził na drodze, ale już nie tak mocno jak wczoraj. Na Monarch Pass wjechałem po 13:00. Chciałem jeszcze zaatakować szczyt obok, na który prowadzi kolejka z przełęczy, ale niestety droga była jeszcze zasypana śniegiem. Na przełęczy niespodzianka, w sklepiku/restauracji dostępne WiFi. Mogłem zadzwonić do domu dzięki darmowej aplikacji Viber w moim "jedynym" ONE. Po chwili odpoczynku godzinny zjazd w dół i prawie z rozpędu wjazd na łatwą i dużo niższą pd Monarch Pass przełęcz Poncha. Po godzinie robiłem już fotki na przełęczy, a potem zjazd z Poncha Pass w kierunku miasta Saguache.

1.06.2013 - 124km - Saguache - Gunnison
Ponownie niezły wynik kilometrów. Zastanawiam się kiedy będę tak zmęczony lub spotka mnie tyle przeciwności, że nie uda mi się wykręcić setki. Dzień łatwiejszy niż wczoraj, tylko jedna wspinaczka na przełęcz North Pass i przewyższenie 700m w górę. Wiatr jakby słabszy, ale bardziej przeszkadzał w dół, niż na podjeździe. W przełęczy do miasta Gunnison musiałem się trochę napracować zamiast cieszyć szybkim zjazdem. Samo miasteczko wygląda prawie jak z dzikiego zachodu, gdyby nie motele i fastfoody. Parterowe budynki wyglądem przypominają typowe dziewiętnastowieczne budowle westernowe.

2.06.2013 - 127km, 2300m w górę - Gunnison - Campground
Pierwszy przymrozek pod namiotem w USA. -1st.C rano. Sporo na siebie założyłem i o 6:30 ruszyłem w trasę. Było zimno, ale prawie nie wiało. Nie pierwszy raz Góry Skaliste zaskakują mnie swoją różnorodnością. Tak było i dziś. Przyzwyczajony do długich i niezbyt stromych podjazdów byłem pewien, że z Gunnison do Lake City będę miał cały czas lekko pod górkę. Tymczasem były dwa takie podjazdy i dwa zjazdy, że na dwie przełęcze by starczyło. Nie wiem czemu nie nazwali tych punktów w żaden sposób. Koło południa zrobiło się tak gorąco, że znów musiałem użyć filtra do wody. Wypiłem prawie litr wody że strumienia o dziwnym kolorze. Przynajmniej uniknąłem odwodnienia i osłabienia. Do Lake City dojechałem po 14:00. Kilka stawów, dwa małe sklepy, kabiny i campingi. Ot i całe miasteczko. W sklepie gdzie zrobiłem zakupy, sprzedawca o imieniu Pete zapytał, gdzie jadę i powiedział, ze jestem pierwszym podróżnikiem rowerowymi w tym roku przejeżdżającym przez Lake City.
Do pierwszej przełęczy z Lake City miałem 15 km i sporo przewyższenia. Nachylenie na większości trasy 8-11% dało mi w kość. Musiałem się spieszyć, ponieważ zachmurzyło się i straszyło deszczem. Trochę popadało i posypało tuż przed przełęczą. Po 17:30 pierwsza Slumgullion Pass i pół godziny później niższa Spring Creek Pass zostały zdobyte.
Nocleg na Campground na 3000m npm. Woda, toaleta, śmietnik i łapy niedźwiedzi wokół niego. Na tej wysokości mrozik rano pewnie będzie spory...

3.06.2013 - 161km - Campground - Pagosa Springs
Szalony dzień. Rano może i nie było tak zimno ale z ciepłego śpiworka wylazłem dopiero po 7:00. Wiedziałem, że czeka mnie dłuższy zjazd, a do następnej przełęczy 110 km więc powinienem zdążyć wjechać na nią. Do miasteczka Creede było w większości w dół. Samo miasteczko niezwykłe urokliwe. Odnowione, kolorowe, w większości jednopiętrowe budynki na głównej ulicy przyciągają wzrok. Na poranną kawę i WiFi wszedłem do jednej z wielu kawiarni. Akurat trafiłem na urządzoną w stylu strażacko- ratowniczym The Old Firehouse. Kawa i dwie dolewki 1.61 dolara. Nawet nie drogo, a klimat o wiele lepszy niż w fastfoodach. Z Creede do następnego miasteczka South Fork miałem 36 km i dalej lekko z górki. O 13:00 miałem już 80 km i tylko 26 do przełęczy Wolf Creek Pass o wysokości 3300m.npm. Na przełęczy zameldowałem się po prawie trzech godzinach. Po drodze przejechałem przez niewielki tunel, pierwszy na mojej trasie od początku wyprawy.
Podobnie jak wczoraj na chwilę się zachmurzyło i trochę popadało. Na przełęczy lekko się zawiodłem z powodu braku tablicy z nazwą i wysokością przełęczy. Sama przełęcz w stylu im wyżej, tym trudniej, końcówka 9-11% z obu stron. Podczas zjazdu z Wolf Creek Pass kilka razy musiałem się zatrzymać i zrobić fotkę. Najpierw piękną panoramą z wijącą się niżej drogą, potem kolejna panorama z fantastycznymi skałami a na koniec wysoki wodospad spadający niedaleko drogi. Swoją drogą to jeden z niewielu dni kiedy większość trasy miałem z górki. Z 3000m zjechałem na 2400, potem wspinaczka na 3300 i na koniec zjazd na 2200m z całodziennym przewyższeniem 1330m w górę i średnią 17.1km/h. Sto mil i wysoka przełęcz jednego dnia nie trafia się zbyt często. Jechało mi się nieźle więc postanowiłem dojechać do miasta Pagosa Springs, zrobić zakupy i za nim znaleźć nocleg. Do miasta dojechałem, sklepu nie znalazłem. Głodny i spragniony zatrzymałem się w drivefoodzie. Chwilę potem już za miastem "wyrosło" przede mną centrum handlowe z marketami i fastfoodami. Zaczęło się już ściemniać więc na nocleg zdecydowałem się w małym zagajniku.

4.06.2013 - Pagosa Springs - Durango - 101km
Od rana po głowie chodził mi plan szybkiego dojechania do Durango i odpoczywania przez resztę dnia ze spaniem w motelu. Ponieważ dobrego planu warto się trzymać, tak też uczyniłem. Jedynym miejscem, koło którego zatrzymałem się na dłuższą chwilę była charakterystyczna skała Chimney Rock. Do Durango dojechałem po 12:00, na necie znalazłem tani motel, więc szybkie zakupy i błogie lenistwo przez resztę dnia. Wybrałem się na zwiedzanie miasta, bo Durango to przecież kolebka kolarstwa górskiego. Tutaj odbyły się pierwsze oficjalne zawody (UCI) w Downhillu w 1990 roku. Podczas zwiedzania spotkałem człowieka, który od ponad dwóch lat przemierza stany na rowerze. A rower na ramie wynalazcy 29er'a Gary Fisher'a, który mieszka w okolicach Boulder w ... Colorado. Spotkanie z takim człowiekiem skłania dorefleksją nad własną drogą.

Ogłoszenia

Czytaj również

Komentarze (22)

Dodaj komentarz

Dodaj komentarz

Zaloguj
0/1600

Czytaj również

Sonda

Czy chodzę do teatru?

Oddanych
głosów
476
Tak
24%
Nie
40%
Czasami
25%
Nie chodzę
11%
 
Głos ulicy
Nie chodzę do fryzjera, bo fryzjer przyjeżdża do mnie
 
Miej świadomość
100 konkretów (zrealizowano 10%): SUKCES czy PORAŻKA?
 
Rozmowy Jelonki
Przebudowy i remonty
 
Aktualności
Życzenia dla mieszkańców Piechowic
 
Polityka
Z pustego i Salomon nie naleje
 
Kultura
Zagrali w Podgórzynie
 
112
Pożar w restauracji
Copyright © 2002-2024 Highlander's Group