Czwartek, 28 marca
Imieniny: Anieli, Jana
Czytających: 9884
Zalogowanych: 9
Niezalogowany
Rejestracja | Zaloguj

Jelenia Góra: "Cyklon" Semczuka – premiera książki 10 czerwca

Wtorek, 9 czerwca 2020, 12:02
Aktualizacja: Niedziela, 14 czerwca 2020, 9:34
Autor: SP
Jelenia Góra: "Cyklon" Semczuka – premiera książki 10 czerwca
Fot. Użyczone/Archiwum Autora
10 czerwca premierę ma nowa powieść Przemysława Semczuka pt. „Cyklon”. To kolejna książka autora, pochodzącego z Jeleniej Góry. Akcja powieści rozgrywa się w naszym mieście. Książka opowiada historię rodziny esesmana z Auschwitz – Eduarda Lubuscha, który pod przybranym nazwiskiem Bronisław Żołnierowicz do 1984 roku żył w Jeleniej Górze.

Lubusch podczas wojny pomagał więźniom obozu, przemycając żywność i lekarstwa, a w drugą stronę przenosił grypsy obozowego ruchu oporu. Jednemu z więźniów pomógł w ucieczce, przekazując nawet mundur i pistolet. Chłopak i jego narzeczona, Żydówka, zostali jednak złapani i trafili do „bloku śmierci”. Esesman bojąc się, że podczas przesłuchań zdradzą kto im pomógł, uciekł i ukrywał się do końca wojny. W Jeleniej Górze zamieszkał na ulicy Szpaczej, obecnie Gałczyńskiego. Przez wiele lat był pilotem wycieczek zagranicznych, które odwiedzały Karkonosze. Prawdę o Lubuschu poznaliśmy dopiero w 2007 roku, gdy Semczuk opisał jego losy w Tygodniku „Newsweek”.

Wbrew temu co przedstawia okładka, akcja powieści osadzona jest w Jeleniej Górze - opowiada autor, Przemysław Semczuk. - Podczas stypy, która odbywa się w restauracji „Bosman” przy Pocztowej, członkowie rodziny, kawałek po kawałku składają rodzinną historię i odkrywają skrzętnie ukrywane przez lata tajemnice. „Cyklon” to powieść oparta na motywach prawdziwych wydarzeń.

Naszym zdaniem „Cyklon” to gotowy scenariusz na film. Kilka lat temu do zekranizowania historii rodziny Lubuschów vel Żołnierowiczów przymierzał się reżyser Wojciech Bockenheim. Może książka przypomni tę wyjątkową historię i przyciągnie filmowców do Jeleniej Góry.

Powieści „Cyklon” szukajcie w księgarniach, a już za kilka dni będzie dostępna w Książnicy Karkonoskiej. Trzeba się jednak spieszyć, bo tak jak przy poprzedniej powieści Semczuka, „Tak będzie prościej”, Książnica zapewne będzie musiała robić zapisy na wypożyczenia.

Fragment książki specjalnie dla Jelonki.com

Październik 1961 roku
Za oknem było słychać zgrzyt przejeżdżającego ulicą tramwaju. Hałas przeszkadzał, ale okno musiało być otwarte. Jesienne słońce mocno rozgrzało powietrze w klasie. Tramwaj wjeżdżający na pętlę przed dawnym hotelem Tietzes, w którym obecnie mieściło się Technikum Przemysłu Drzewnego, zakłócał spokój co piętnaście minut. Trzy tramwaje oznaczały jedną lekcję. Ale co chwila słychać było stukot kopyt koni ciągnących furmanki albo warkot ciężarówek przejeżdżających ulicą biegnącą wzdłuż Wrzosówki. Pokrzykiwania i rozmowy zlewały się w odległą kakofonię dźwięków. Zapach schnących liści wdzierał się do sali i drażnił nozdrza. Nie pozwalał się skupić. Wszyscy myślami byli już gdzie indziej. Liczyli minuty do ostatniego sobotniego dzwonka, który zakończy tydzień.

Staszek poczuł klepnięcie w ramię. Odchylił się lekko do tyłu. Poczuł rękę wsuwającą się pod pachę. Podciągnął przedramię i wymacał dłoń podającą rulonik kartki. Ostrożnie rozwinął liścik i udając, że wciąż patrzy na profesora, odczytał tekst: „Jedziemy do prezydium?”. Uniósł głowę wyżej i kilka razy wolno nią skinął, dając znak siedzącemu z tyłu nadawcy, że się zgadza.

Minuty wlokły się niemiłosiernie. Po raz któryś spojrzał w okno. Do końca lekcji pozostało jeszcze około dziesięciu minut. Dzwonek powinien zadzwonić zaraz po tym, jak przejedzie następny tramwaj.
Planował w myślach kolejność tego, co musi zrobić. Plecak miał już spakowany. Wystarczyło dobiec do internatu, przełożyć z teczki kilka książek, z których jutro musiał po- wtórzyć materiał na poniedziałek, i złapać tramwaj odjeżdżający za piętnaście pierwsza. To dawało szansę, by przed drugą dotrzeć do Jeleniej Góry. Prezydium Rady Narodowej mieściło się na placu Ratuszowym. Wnioski o dowód składało się na parterze. Miał zdjęcia, które zrobił u fotografa w Cieplicach. Rozmyślał też o jutrzejszym dniu. Zapowiadała się doskonała pogoda i nic nie mogło przeszkodzić w spędzeniu całego dnia na lotnisku.

Wyjmijcie kartki! – Głos profesora i pomruk kolegów wyrwały go z przyjemnych marzeń. – Wyjmijcie kartki! Szybko! Trzy pytania. Zobaczymy, co zapamiętaliście z dzisiejszej lekcji.
Staszek otworzył usta ze zdziwienia.
Pytanie pierwsze. Pytań nie zapisujcie, tylko odpowiedzi. – Nauczyciel stanął na środku sali i uniósł głowę, tak aby wszystkich widzieć.

Staszek pospiesznie wyrwał kartkę z zeszytu i u góry strony napisał imię i nazwisko. Rozejrzał się wokół. Większość kolegów miała nietęgie miny. Nikt nie słuchał wykładu profesora. Ten widocznie udał, że nie widzi rozluźnienia panującego na ostatniej godzinie, i postanowił sprawić im niemiłą niespodziankę.
Cholera, znowu trzeba będzie poprawiać – westchnął w duchu.

Proszę podać nazwisko komendanta obozu koncentracyjnego Oświęcim-Brzezinka.
Staszek napisał na kartce cyfrę jeden i ostrożnie zerknął w bok, próbując odczytać, co napisał siedzący obok kolega. Udało mu się powoli odczytać imię Rudolf, ale za nic nie mógł rozszyfrować nazwiska.
Proszę podać, ilu ludzi hitlerowcy zamordowali w obozie. I pytanie trzecie – kontynuował nauczyciel, nie czekając, aż wpiszą odpowiedzi – proszę podać datę...
Zaraz! Chwila! – odezwały się głosy.
Tu nie potrzeba czasu. To tylko liczba. – Nauczyciel uniósł rękę, uspokajając protesty.
Raczej nie! – odezwał się zdecydowany głos z końca sali.
Słucham? – Zdezorientowany profesor wszedł pomiędzy rzędy i ruszył ku tyłowi sali. – Nie dosłyszałem – powiedział, wyraźnie zirytowany taką bezczelnością.
To nie jest tylko liczba! – Chłopak siedzący w ostatniej ławce podniósł się i z kamienną twarzą wpatrywał się w nauczyciela.
Nie rozumiem – odpowiedział zdezorientowany profesor. Złość zmieniła się w osłupienie. Nie mógł uwierzyć, że uczeń odpowiada mu w taki sposób.
To nie jest tylko liczba! – powtórzył jeszcze głośniej chłopak. – To byli ludzie. To Niemcy zabrali mojemu ojcu nazwisko i wytatuowali numer na ręce. Dla nich był tylko numerem.

Cała klasa odwróciła się, patrząc na chłopaka. Stał wyprostowany. Jego oczy pałały oskarżeniem. Kąciki ust lekko drżały. W zaciśniętej pięści sterczał ołówek wycelowany w nauczyciela. A on mówił dalej: Ponad milion trzysta tysięcy. Tylu ludzi zamordowali Niemcy. Zatłukli pałkami, zamęczyli na śmierć, zagłodzili. Albo tak jak mojego ojca dobili zastrzykiem fenolu w serce. Najwięcej zabili w komorach gazowych, używając cyklonu B. Komendantem fabryki śmierci był Rudolf Höss. Został powieszony na tej samej szubienicy, na której wieszano więźniów próbujących ucieczki. To było szesnastego kwietnia czterdziestego siódmego roku o dziesiątej zero osiem. W sali zapadła kompletna cisza. Z ulicy wciąż dobiegał gwar i zgrzyt przejeżdżającego tramwaju.

Tak! – wykrztusił po chwili nauczyciel. – Masz rację. To byli ludzie. Bardzo mi przykro... – urwał, patrząc na chłopca.

Na korytarzu rozległ się dźwięk dzwonka, uwalniając go od tego, co powinien powiedzieć. Jednak nikt się nie ruszył. Profesor cofnął się do biurka i opadł na krzesło. Machnął ręką, jakby chciał przegonić natrętną muchę.

Koniec lekcji. Możecie iść.

Uczniowie wolno zaczęli chować zeszyty i książki. Zwykle po ostatnim dzwonku przepychali się w drzwiach i przekrzykiwali. Tym razem wychodzili pojedynczo, mijając się w milczeniu. Nauczyciel wciąż siedział na swoim miejscu.

Ale numer – powiedział z nieukrywanym podnieceniem chłopak o okrągłej twarzy do kolegów, gdy stali już na przystanku. Kręcił głową i wciąż powtarzał: – Ale numer, ale numer. Kobyłę zamurowało. Nie spodziewał się.
Wiedzieliście? – zapytał wysoki chłopak o blond włosach.
Co wiedzieliśmy? – odrzekł inny, zapalając papierosa.
No, że Jurka ojciec? No, wiecie...
Nikt nie wiedział. – Staszek także wyjął z kieszeni paczkę i zapalił. – Tylko tyle, że wychowuje go matka. Oj- ciec zginął na wojnie. A bo to kto pyta, jak ktoś zginął? Zginął i już. Pewnie na froncie. Jak pytasz w domu o wojnę, to mówią tylko, że było strasznie.
Moi też tak mówią – potwierdził wysoki, wyjmując z kieszeni garść słonecznika. Zaczął rozgryzać ziarna, a łupiny rzucał na ziemię.
Skurwysyny! – warknął Staszek. – Mordowali ludzi. Ja to bym wszystkich tych Niemców wsadził do komór i zagazował tym pieprzonym cyklonem. Powinni zdychać.
A żebyś wiedział. Powinni zdychać – potwierdził ten ze słonecznikiem.

Rozmawiali jeszcze kilka minut, zanim nadjechał tramwaj. Wskoczyli na tylny pomost drugiego wagonu i zajęli miejsce przy oknie obok łańcucha oddzielającego miejsce motornicze- go. Całą drogę rozprawiali o tym, jak zakończyła się lekcja. Zmienili temat dopiero wtedy, gdy dojeżdżali do Jeleniej Góry. Wyskoczyli z tramwaju przy placu Bieruta. Stąd na plac Ratuszowy mieli ledwie kawałek. Słońce oświetlało kamieniczki stojące wzdłuż ulicy Długiej. Wysokie fasady tworzyły tunel, w którym wiejący wiatr targał im włosy. Spieszyli się.

Było już po drugiej, a w soboty magistrat załatwiał interesantów tylko do trzeciej. Szli, rozprawiając o zaliczeniach, które pozostały im na kursie szybowcowym. Meteorologia była trudna. Zanim będą mogli usiąść za sterami, musieli jeszcze wykonać dwa skoki ze spadochronem. Tego Staszek bał się najbardziej. Nie wiedział, czy sobie poradzi. Reszta chłopaków też miała cykora, choć wszyscy powtarzali z animuszem, że to będzie świetna przygoda.

Twoja reakcja na artykuł?

6
67%
Cieszy
1
11%
Hahaha
2
22%
Nudzi
0
0%
Smuci
0
0%
Złości
0
0%
Przeraża

Ogłoszenia

Czytaj również

Komentarze (2)

Dodaj komentarz

Dodaj komentarz

Zaloguj
0/1600

Czytaj również

Sonda

Czy chodzę do teatru?

Oddanych
głosów
469
Tak
24%
Nie
40%
Czasami
25%
Nie chodzę
11%
 
Głos ulicy
Nie chodzę do fryzjera, bo fryzjer przyjeżdża do mnie
 
Miej świadomość
100 konkretów (zrealizowano 10%): SUKCES czy PORAŻKA?
 
Rozmowy Jelonki
Przebudowy i remonty
 
Aktualności
Życzenia dla mieszkańców Piechowic
 
Polityka
Z pustego i Salomon nie naleje
 
Kultura
Zagrali w Podgórzynie
 
112
Pożar w restauracji
Copyright © 2002-2024 Highlander's Group